wtorek, 21 października 2014

Rozdział 7


                    Rozdział siódmy

Jennyfair siedziała jak skamieniała.
Co się właśnie wydarzyło!?
Nie miała pojęcia, co ma myśleć, ani czuć w tej chwili.
Dlaczego nagle zrobił się taki....uczuciowy, tylko przez chwilę, ale jednak.
W dodatku, kiedy wybiegł, nie wyglądał...dobrze.
Powoli wstała i podeszła do półki. Lekko zastukała w ścianę.
-Loki?
Powiedziała, nie szczególnie głośno, ale chyba na tyle by mógł ją usłyszeć.
Brak odpowiedzi.
Uderzyła jeszcze kilka razy otwartą dłonią w ścianę, wciąż brak jakiejkolwiek reakcji.
Po chwili usłyszała jakiś dźwięk, coś pomiędzy, jakby szlochem i warknięciem, a potem jak coś się przewraca i rozbija.
Boże, co się tam działo!?
Trzaski i huki trwały jeszcze trochę (może parę minut), a potem nastała całkowita cisza.
Cofnęła się, chyba się uspokoił. Ale co jeśli coś mu się tam stało!?
Znowu podeszła do półki i odezwała się najspokojniejszym tonem na jaki mogła się zdobyć.
-Loki, wszystko w pożąd...
Mocne uderzenie z drugiej strony, sprawiło, że kilka książek spadło, odskoczyła.
Najwyraźniej teraz próba rozmowy z nim nie była, najlepszym pomysłem.
Westchnęła i wycofała się. Położyła się z powrotem i starała się zasnąć, ale po dłuższej chwili dała za wygraną. Nie była w stanie zasnąć, za dużo pytań kłębiło się po jej głowie.
Potrzebowała odpowiedzi na chociaż kilka z nich.
I chyba wiedziała od kogo mogłaby uzyskać te odpowiedzi.


                                                                   *****


Loki oparł się plecami o ścianę i powoli osunął się na podłogę.
Nienawidził czuć jakichkolwiek własnych sentymentów, a już na pewno nie chciał pokazywać ich przy innych.
Po jaką cholerę w ogóle do niej poszedł!?
Chyba tylko po to żeby ją jakoś przestraszyć, żeby wiedziała, że to on ma kontrolę, ale po co!? Potem jeszcze tylko niepotrzebnie się rozkleił.
Przez chwilę miał ochotę tam wrócić i zacząć się na nią wydzierać, ale upomniał się, że to przecież nie była jej wina.
Wiec zamiast tego wyładował emocje na pokoju, tłukąc i przewracając chyba wszystko co się tylko dało.
Westchnął rozglądając się po spustoszonym pokoju i zaczął naprawiać szkody za pomocą magii.


                                                                   *****


Jennyfair nerwowo rozejrzała się po holu, obejmując się ramionami, poza pokojem było znacznie zimniej, a ona nie mogła znaleźć w pomieszczeniu niczego co przypominałoby chociaż jakiś płaszcz.
Po tym jak przez dłuższą chwilę błąkała się po korytarzach napotkała w końcu jakiegoś strażnika.
Szybko podeszła do niego.
-Emm...Przepraszam?
Odwrócił się i obrzucił ją spojrzeniem.
-Tak?
Powiedział zaskakująco niskim głosem od, którego prawie podskoczyła.
Zaczęła nerwowo bawić się palcami.
-Szukam Lady...Timorii?
Powiedziała nie pewnie, mając nadzieje, że dobrze zapamiętała imię i, że tak się je odmienia.
Pokiwał głową z twarzą pełną negatywnych uczuć.
-Lady Timoria..-Słowo ,,Lady” wypowiedział lekko sarkastycznie.- Zaprowadzę cię pod jej pokój, ale nie zdziw się jeśli nie otworzy, po niej wszystkiego można się spodziewać.
Z tak samo naburmuszoną miną zaprowadził ją pod kolejne wielkie drzwi i gwałtownie mocno zaczął uderzać w drzwi pięścią.
Prawie odrazu usłyszeli zirytowany głos.
-Już idę!
Drzwi szybko otworzyły się, prawie uderzając strażnika, gdyby nie odskoczył.
Miała na twarzy bardzo wyraźnie sztuczny i lekko psychopatyczny uśmiech.
-Och, Kennsley! Skąd ja mogłam wiedzieć, że to ty!?
Strażnik wyglądał jak tykająca bomba.
-Nie byłem pewien czy usłyszysz.
Wykonała ustami ruch jakby się śmiała, ale szybko zmieniła wyraz twarzy na lodowaty.
-A, tak poważnie czego chcesz?
Powiedziała twardym głosem.
Kennsley odsunął się odsłaniając Jennyfair.
-Ona mia do ciebie jakąś sprawę.
Timoria przechyliła lekko głowę ze zdziwieniem.
-Oczywiście, teraz nas zostaw.
Powiedziała szybko wciągając Jennyfair do środka i zamykając drzwi z hukiem.
Zanim Jennyfair zdążyła otworzyć usta Timoria już się odezwała.
-Nie pytaj co mu zrobiłam, wystarczy żebyś wiedziała, że nic przyjemnego. 
Oparła dłoń na biodrze i lekko wydęła wargi.
-A teraz powiesz mi o co chodzi?
Szybko pokiwała głową, nie chodziło o to, żeby bała się Timorii, ponieważ nie wywoływała w nie j jako takiego strachu, ale była osobą potwornie onieśmielającą.
-Ja..-Cały czas nerwowo bawiła się palcami.- Mam kilka pytań i zastanawiałam się, czy mogłabyś mi na kilka odpowiedzieć...?
Spojżała na Timorię z nadzieją.
Szatynka wzruszyła ramionami.
-To zależy jakie to pytania, czyli czy będę znała odpowiedź, a co jeszcze ważniejsze, czy będę chciała ją ujawnić, ale możesz spróbować.
Timoria usiadła na łóżku, założyła nogę na nogę i gestem wskazała Jennyfair żeby usiadła obok.
-No więc?
Jennyfair odetchnęła głęboko i zadała pierwsze pytanie.
-Czy wiesz jakie Loki ma plany związane ze mną?
Timoria zmarszczyła brwi.
-Coś wspominał, ale nie wyrażał się zbyt precyzyjnie, zapewne powie w swoim czasie.
Przed zadaniem następnego pytania zastanawiała się przez dłuższą chwilę.
-No dalej, przecież nie odgryzę ci głowy.
-O co chodzi z relacjami Lokiego z jego rodziną?
Tiomria spojrzała na nią z wszech wiedzącą miną.
-Co zrobił?
Zapytała lekko zaniepokojonym tonem.
-Tylko..wspomniał coś o Odynie, ja użyłam słowa ojciec i...
-Wykrzyknął ci w twarz, że to nie jego ojciec.
Powoli pokiwała głową.
-A potem?
Nerwowym ruchem odgarnęła włosy z twarzy.
-Potem nagle zrobił się strasznie smutny i zaczął mnie jakby..chyba przepraszać, ale zanim skończył wybiegł z pokoju.
Timoria westchnęła i odwróciła się tak, żeby patrzeć rozmówczyni prosto w twarz.
-Widzisz, on jakiś czas temu dowiedział się czegoś, o sobie, co zburzyło mu życie. Od tego momętu rodzina to dla niego bardzo..delikatny temat. Walczył z Thorem, Odyn stał się jeszcze chłodniejszy, i została mu już tylko Frigga, a potem ona też umarła.
Przez chwilę, która wydawała się nie skończonością obie milczały.
-Przepraszam, że o to pytam, ale...jak ona zginęła, nikt o tym ni wspominał.
Timorii wystarczyło jedno słowo żeby to wyjaśnić.
-Malekith.
-Och..
Teraz to miało sens, już wiedziała dlaczego, kiedy pierwszy raz się spotkali patrzył na nią z taką nienawiścią.
Wbiła wzrok we własne kolana.
-Przykro mi.
Timoria znowu przekrzywiła głowę i zmarszczyła brwi.
-Dlaczego? Nawet go nie znasz, a jej w życiu nie spotkałaś.
-Ktoś zginął, a ktoś inny przez to cierpi.
Powiedziała podnosząc wzrok na Timorię, która potrząsnęła głową.
-Dlatego, że ty przeżywasz to samo?
Wzruszyła ramionami.
-Bardzo możliwe. Ale tak czy inaczej uważam to za smutne.
-Jennyfair, Jennyfair, Jennyfair, twoje szanse na przeżycie w tym świecie maleją z minuty na minutę.
-A to dlaczego?
Zapytała szczerze zdziwiona.
-To o czym ci wcześniej mówiłam, ludzi nie obchodzą uczucia obcych, mnie akurat w tej sytuacji obchodzi Loki, ale znam go od bardzo wielu lat. Ale widzisz tak jak mówiłam ludzie nie odwzajemniają, takiego współczucia, ponieważ nic ich to...
-Ale mnie tak.
Przerwała jej Jennyfair, to, że innych mogły nie obchodzić cudze uczucia, nie oznaczało, że będzie taka sama. Z resztą to z pewnością, nie mogła być prawda, ludzie nie mogli być tacy źli, nie wszyscy.
-Ile masz lat?
Zapytała nagle Timoria.
-Siedemnaście...prawie osiemnaście.
Pokiwała głową.
-Wychowałaś się w normalnej rodzinie?
Jennyfair nie miała pojęcia o co chodzi jej z tymi pytaniami.
-To zależy od tego, co przez to rozumiesz..
-Brak przemocy fizycznej, psychicznej, ciągłych kłótni, alkoholizmu?
Pokiwała głową.
-No, więc już wiadomo, dlaczego mamy różne poglądy o tym świecie.
Jennyfair otworzyła usta żeby coś powiedzieć, ale rozmówczyni uciszyła ją gestem.
-Nie pytaj.
Powiedziała ostrzegawczym tonem, dającym do zrozumienia, że nie życzy sobie rozmawiać o swoim życiu.



                                                             *****


Po tym jak Jennyfair wyszła nie otrzymując prawie żadnych odpowiedzi na jakie liczyła, Timoria wyszła na balkon i usiadła na balustradzie.
Zawsze lubiła tak siedzieć, pozwalało jej to z jakiegoś powodu spokojniej myśleć.
Nigdy w czasie lat spędzonych w Midgardzie i okazjonalnie innych krainach, nie tęskniła za Asgardem, w jej przekonaniu nie było szczególnie za czym, jedyne czego jej brakowało to, to uczucie, że tylko jedno odepchnięcie dzieli ją od swobodnego lotu w dół, nigdy nie miała myśli samobójczych, ale lubiła to dziwne uczucie niebezpieczeństwa.
Gdyby spróbowała zrobić coś takiego w Midgardzie, odrazu ktoś zadzwoniłby na policję, przekonany o tym, że jest jakąś desperatką, chcącą odebrać sobie życie.
Rozmowa z Jennyfair sprawiła, że przez chwilę pomyślała o swojej rodzinie, ale szybko oddaliła tę myśl. Nie widziała tych cholernych osobników już od kilku stuleci i miała nadzieję utrzymać tę passę.
Jej brat próbował nawiązać z nią kilka razy jakiś kontakt korespondencyjny, ale nigdy nie była zainteresowana.
Ciekawe czy długo jej szukali? I czy w ogóle?
Co pomyśleli, kiedy zniknęła?
Nigdy się z nimi nie pożegnała.
Tak poprostu, któregoś dnia wciągu rozmowy oznajmiła, że musi na chwilę wyjść się przewietrzyć....i już nigdy nie wróciła.
Kiedy opuszczała wtedy dom nie miała takiego planu, to był impuls, któremu momentalnie uległa, ponieważ wiedziała, że nie będzie tego żałowała, że nie będzie tęsknić.
I miała rację, jej rodzina składająca się z brata i ojca, była jej zbędna, nigdy nie mieli zdrowych, normalnych relacji. Z Polemosem nigdy nie byli podobni i nigdy nie dażyli się ani odrobiną sympatii, a ojciec...chyba za pierwszą oznakę tego, że nie był zbyt opiekuńczy można uznać, chociażby to, że nazwał swoje dzieci w wolnym tłumaczeniu: wojna (Polemos) i kara (Timoria).
Ich relacje od zawsze były zatrute wzajemnymi żalami, kłamstwami i niczym nie uzasadnioną nienawiścią.
Zapewne miała jakąś matkę, ale nigdy nic się o niej nie dowiedziała, nie znała nawet jej imienia, nikt nigdy nie uznał za stosowne jej go wyjawić.
Ale, skoro w ciągu tylu lat, nie wykazała zainteresowania swoimi dziećmi, to pewnie była tak samo troskliwa jak ,,tatuś”.
Nie!
Nie będzie marnowała na myślenie o nich czasu!
Gwałtownym ruchem preżuciła nogi z powrotem na balkon i weszła do pokoju trzaskając drzwiami.
Wyszła na główny korytarz i prawie wpadła na Kensleya.
-Przesuń się.
Burknęła.
Skwitował to lekkim uśmieszkiem.
-Cóż za kurtuazja Timorio.
-Nie jestem w nastroju na rozmowę z tobą.
Warknęła i ruszyła dalej, ale poszedł za nią.
Przyglądał jej się ze sztucznie zatroskaną miną, nienawidził jej a widzenie jej w takim nastroju sprawiało mu tylko jakiś rodzaj chorej przyjemności.
-Ależ co się stało? Czyżby ktoś w końcu...
Odwróciła się napięcie, pchnęła go na ścianę i zbliżyła się.
-Wiesz co? Może lepiej wracaj do swojego, ach nie! Nie swojego syna, trzypalczastej stopy i zdradzającej cię żony, której w najmniejszym stopniu się nie dziwie!
Wyglądał na trochę przerażonego, ale brnął dalej.
-Ja przynajmniej ma żonę, ciebie nigdy nikt...
Spoliczkowała go i to tak mocno, że upadł na ziemię.
-Dlaczego. Ty. Poprosu. Nie umiesz. Się. Odczepić!?
Zaśmiał się dotykając rozkrwawionej dolnej wargi.
-Przez ciebie przeszedłem rzez piekło...
Schyliła się, złapała go za kołnież i pomimo, tego, że był wyższy o jakieś dziesięć centymetrów i sporo cięższy, bez trudu podniosła.
-Nic nie wiesz o piekle, a nie zrobiłam nic na co byś sobie nie zapracował. Tylko uświadomiłam ci parę rzeczy. I jeśli nie zostawisz mnie w cholernym świętym spokoju, to przysięga, że uświadomię ci ich więcej.
-Nie ośmielisz się. Loki nie żyje, nikt nie będzie cię bronił przed Wszechojcem kiedy mu powiem, że znowu użyłaś na Asgardczyku swojej mocy.
Puściła go, prawie upadł.
-Myślę, że Wszechojciec, ma lepsze rzeczy na głowie niż to, że ośmieliłam się użyć wrodzonej zdolności, czego i tak nie będziesz mi w stanie udowodnić.
Miała rację nie byłby i tak w stanie nic jej udowodnić.
Więc poprostu pozwolił jej podejść nic już nie dodając.




Notka od autorki:
Znowu przepraszam za tak długą przerwę, ale naprawdę mam sporo spraw na głowie.
Nie jestem z tego rozdziału jakoś szczególnie zadowolona, ale niestety wena mnie opuściła, a ja się uwzięłam, że muszę coś w końcu wrzucić.

Pozdrawiam!
Chiara/Jessica.

środa, 8 października 2014

Rozdział 6


                                     Rozdział szósty
 

 

Timoria i Loki przenieśli się za pomocą magii do komnat Odyna.
Wskazał jej gestem, żeby usiadła. Uśmiechnęła się i zajęła miejsce na jednym z pozłacano czerwonych krzeseł i założyła nogę na nogę.
Loki sam, używając mocy, zmaterializował, dwa kieliszki z czerwonym winem, jeden jej podał, a z drugim usiadł naprzeciw niej. Upiła łyk i uśmiechnęła się.
-Więc…Mogę zacząć?
Zapytała, chociaż wiedział, że jest to pytanie retoryczne, pokiwał głową. Posłała mu słodki uśmiech i przechyliła głowę w prawo.
-Dobrze, najpierw to, co najbardziej mnie nurtuje, o co chodzi z tą elfką?
Westchnął i przewrócił oczami powtarzając w myślach pytanie.
Skąd ona to do jasnej cholery wie!?
-Na początku miałem z nią związany jeden plan, jednak później zrezygnowałem z niego, i zdecydowałem, że przyda mi się w innym.
Wydęła wargi, tak jak się spodziewała, to było charakterystyczne dla jego odpowiedzi w tej grze. Odpowiadał na pytanie, jednak nie dawał żadnych konkretnych informacji.
-Teraz moja kolej.
Przymrużył oczy i lekko nachylił się w jej stronę.
-Jak dowiedziałaś się o całej tej sprawie?
Wzięła kolejny łyk wina i uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem.
-Ujmijmy to tak…mam pewnych znajomych, którzy znają się trochę na rytuałach, między innymi byli mi w stanie powiedzieć, co ostatnio wyrabiałeś.
Uniósł jedną brew.
-Masz znajomych? I dlaczego cię to obchodziło?
To drugie pytanie zadał trochę szorstkim tonem. W jej oczach przez chwilę pojawił się ból, czuła jak się od niej odsuwa, jak jej jedyny prawdziwy przyjaciel się od niej oddala.
Ale niemal od razu wróciła do swojego rozbawionego wyrazu twarzy, nie chciała okazywać mu swojej słabości. Nie zamierzała w ogóle jej czuć.
-Wydaje mi się, że teraz moja kolej…No, więc, co zrobiłeś z Odynem?
Zaczynał czuć lekką irytacje, dlaczego nie mogła zadawać pytań, na, które mógłby odpowiedzieć.
-Tego nie mogę i powiedzieć, wszystko, co musisz wiedzieć to, to, że już na tronie Asgardu nie zasiądzie.
Jasna Cholera! Czy tak trudno jest udzielić odpowiedzi, z której coś można wyciągnąć!?
Odchyliła głowę do tyłu i pokręciła nią, zrzucając w ten sposób kilka ciemnych kosmyków z twarzy i znowu przywołała na twarz uśmiech.
-Teraz twoja kolej, co chciałbyś wiedzieć?
Posłał jej szybki uśmiech, bardziej grzecznościowy, niż przyjazny.
-Chciałbym wiedzieć, kim są ci ,,przyjaciele”?
Zapytał, chciał się dowiedzieć, kim są te osoby, mogłyby mu się kiedyś przydać.
O…..nie! On nie wyjaśnia, ona też nie będzie!
-Te osoby, nie są nikim, kogo byś znał, i nikim, kogo powinieneś poznać.
Powiedziała szybko, zapominając o przyjaznej grze.
On nie odpowiadał normalnie, więc dlaczego ona by miała.
-To nie jest odpowiedź.
Powiedział trochę śpiewnym głosem.
-Ja zadałam ci dwa, na, które też nie uzyskałam satysfakcjonującej odpowiedzi! Nie, właściwie, to, co mówisz nawet chyba nie zalicza się, jako odpowiedzi!
Wyglądał na lekko wyprowadzonego z równowagi, posłała mu wyzywające spojrzenie.
-Przypominam, że jestem teraz twoim królem.
Spojrzała na niego z rozbawieniem.
-Przypominam ci, że: po pierwsze, nie mieszkam w Asgardzie, po drugie, ja nie słucham niczyich rozkazów, nigdy.
Wstał gwałtownie, prawie przewracając krzesło i zrobił krok w jej stronę.
Szybko wstała i odstawiła kieliszek na stół.
Przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, oboje wybuchnęli śmiechem.
-Zachowujemy się jak dzieci.
Stwierdziła Timoria, kręcąc głową.
Loki ze zmieszaniem przewrócił oczami.
-Niestety masz rację.
Wymamrotała pod nosem coś, co brzmiało trochę jak ,,Tak, jak zawsze..”
Położyła dłonie na biodrach i przybrała trochę poważniejszy wyraz twarzy.
-Ale, tak już na serio. Naprawdę mógłbyś mi powiedzieć, o co chodzi z tą elfką? Mogłabym trochę ci pomóc.
Loki zastanawiał się przez chwilę, czy na pewno mógł jej ufać. I zdecydował, że może, już i tak dużo wiedziała, przez to, że dowiedziała się, że żyje. W dodatku, tyle razy podkreśliła, że jest dla niej przyjacielem. Nie była też uzbrojona, a w sukience, którą miała na sobie, jakoś nieszczególnie, dałoby się cokolwiek schować.
Usiadł z powrotem rozkładając ręce.
-Co chcesz wiedzieć?
Oparła się biodrem o stół i założyła ręce na piersi.
-Może na dobry początek, jak ma na imię?
-Jennyfair.
   Uniosła jedną brew i zrobiła minę, jakby z trudem powstrzymała śmiech.
-A mnie się wydawało, że słyszałam o jakiejś….Arii?
Westchnął i przewrócił oczami.
-Przykrywka. I skąd wiesz, że to ona?
Wydęła usta, podeszła do niego i usiadła na jednym z oparć krzesła.
-Jak zawsze nie doceniasz mojej inteligencji, sama się domyśliłam.
Tak, zdecydowane zbyt dobrze go znała!
-A to jak udało ci się przejrzeć?
Zapytał z nutą irytacji i trochę tonem urażonego dziecka.. Z trudem powstrzymała śmiech, ta jak uświadamiał sobie, że nie jest wszechmogący i wszechwiedzący, zawsze było zabawne.
-Otóż, po tym jak od moich ,,znajomych” dowiedziałam się, że żyjesz, zapytałam ich, ponieważ po tym jak już raz upozorowałeś swoją śmierć, miałam własne podejrzenia. Dowiedziałam się też od nich przypadkiem, że zabrałeś ze sobą ze Svartalheimu tą, Jennyfair. Kiedy przybyłam tu, usłyszałam o jakiejś twojej kuzynce Arii, chyba w ogóle siostry ciotecznej! I wtedy zdałam sobie sprawę, że nie masz siostry ciotecznej! Ani nigdy nie miałeś wuja mieszkającego w Midgardzie! Więc po prostu poskładałam fakty.
Zmarszczył brwi i posłał jej czarujący uśmiech.
-A, kiedy ty nauczyłaś się tak przeglądać ludzi?
Zaśmiała się krótko i cicho.
-No niech ja pomyślę….Skutek bycia twoją przyjaciółką, przez parę wieków? I może skończenie psychologii w Midgardzie? Jeszcze wrodzone IQ.
Skromna jak zawsze.
-I, co teraz zamierzasz zrobić z tymi informacjami?
Zapytał, w myślach wciąż mając nadzieję, że nie zamierza nic głupiego, przez co byłby zmuszony zrobić jej krzywdę.
Zaczęła bawić się końcówkami jego włosów, i po dłuższej chwili odpowiedziała.
-Chciałabym ci pomóc, cokolwiek planujesz.
-A to, dlaczego?
-Wiesz ostatnio i tak nie mam, co robić w tym Midgardzie, kariera prawniczki robi się nużąca, w dodatku stęskniłam się trochę za tobą.
Złapał jej nadgarstek, odrywając jej rękę od swoich włosów.
-A skąd pomysł, że chcę twojej pomocy?
Prychnęła i pokręciła głową.
-To nie było pytanie, ani propozycja, ja stwierdziłam fakt, że będę ci pomagać. A teraz powiesz mi, o co w tym twoim planie chodzi, do czego jest ci teraz potrzebna?
Przewrócił oczami, jak ona się na coś uprze…
-Nie odpuścisz, prawda?
Pokręciła głową. Mógłby się jej jakoś pozbyć, wyrzucić ją, ale…Nie chciał.
Nie chciał żeby ostatnia pozytywnie do niego nastawiona osoba odeszła.
 Z resztą, było trzeba przyznać, że przydałby się mu ktoś do pomocy, a nikt nie nadawał się lepiej od Timorii.
-Dobrze, już dobrze, możesz pomóc.
Burknął udając wielkie niezadowolenie. Spojrzała na niego z wyrazem twarzy, który mówił ,,Zachowujesz się jak dziecko…Znowu!”
Posłał jej spojrzenie o nazwie ,,I kto to mówi” i oboje znowu byli bliscy śmiechu, ale udali śmiertelną powagę.
-Więc plan jest taki…

 
     

                                                  *****

 

 
Timoria spojrzała na niego z szokiem i lekkim rozbawieniem.
-Chcesz żebym spróbowała jakoś pocieszyć tą małą elfkę?
Zapytała z tonem ociekającym niedowierzaniem.
-Zgadza się.
Oświadczył spokojnym, zdecydowanym głosem.
Parsknęła śmiechem, lekko pochylając się.
-Loki! Przecież wiesz, ze pocieszanie to, jakby to powiedzieć, nie do końca moja domena.
Wciąż patrzył na nią z nieporuszoną, zdecydowaną twarzą.
-Wiem, ze umiesz, jeśli się postarasz, mnie udało ci się parę razy.
Wytrzeszczyła oczy.
-Tak, ale ciebie znam! O niej nie wiem nic!
-Sama chciałaś mi pomóc…
-I wciąż zamierzam, porozmawiam z nią, tylko mam jeszcze takie jedno małe pytanie..
-Jakie?
Zapytał przechylając głowę w bok.
-Czy ona wie cokolwiek o całym twoim planie?
To właściwie, było pytanie, na, które znała odpowiedź, był w stu procentach pewna, że Loki słowem tej dziewczynie o swoim planie nie powiedział.
Nawet nie czekała na jego odpowiedź.
-Kiedy mam do niej pójść?
Loki uśmiechnął się               
 

                                                                         *****

 

Jennyfair siedział w pokoju starając się zrozumieć pojęcie ,,samochód”, kiedy nagle drzwi otworzyły się i do pomieszczenia szybko weszła jakaś szatynka, równie szybko zamykając drzwi.
Momentalnie wstała.
-Kim jes…
-Timoria, Jennyfair prawda?
Powiedziała szybko kobieta.
I co teraz miała zrobić? Przyznać się? Czy może udawać, że nie ma pojęcia, o co chodzi? Co do jasnej…
Timoria widząc zagubienie w oczach dziewczyny machnęła ręką.
-Spokojnie, jestem przyjaciółką Lokiego.
Jennyfair powoli pokiwała głową. O co znowu chodziło? Czy to była część jakiegoś (kolejnego) planu, o, którym (znowu) nic jej nie powiedział?
Kobieta gestem wskazała jej żeby z powrotem usiadła, po czym sama usiadła koło niej. Jennyfair instynktownie odsunęła się jak najdalej się dało.
Timoria posłała jej pół uśmiech.
-Spokojnie, przecież cię nie ugryzę.
Dziewczyna uśmiechnęła się nerwowo.
-Pewnie zadajesz sobie pytanie, co ja tu robię?
-Tak.
Powiedziała cicho. Timoria zaczynała rozumieć, o co chodziło Lokiem, ta dziewczyna wyglądała jak jakieś przerażone, zapłakane zwierzątko.
-Loki powiedział, że mam z tobą trochę porozmawiać.
-Dlaczego?
Timoria rozłożyła ręce.
-Nie spowiada mi się ze wszystkiego!
Jennyfair szybko pokiwała głową.
-To jak? Opowiesz mi trochę o tym, co tutaj robisz i dlaczego wyglądasz na pogrążoną w głębokiej depresji?
Przez chwilę patrzyła na nią z zaskoczeniem a potem zaczerpnęła powietrza i zaczęła.
-W czasie walki z Malekithem, moja rodzina i wszyscy, których znałam zginęli, ja…
-Jennyfair?
Podniosła głowę i spojrzała na Timorię.
-Tak?
-Wybacz, że przerywam, ale czy mogłabyś proszę mówić trochę głośniej?
-Oczywiście!
Kiedy Jennyfair skończyła mówić, Timoria zamyśliła się.
Co niby teraz powinna powiedzieć!?
Jak już wspominała pocieszanie nie było jej domeną.
Dobra! Właściwie to, po co miała coś wymyślać!? Po prostu powie to, co myśli.
-Jennyfair, posłuchaj mnie.
Powiedziała spokojnym, opanowanym głosem.
Dziewczyna spojrzała na Timorię z jakimiś pomieszanymi uczuciami.
Wzięła głęboki oddech i zaczęła.
-Wiem, że to, co ci się przytrafiło jest okropne. Najpierw wszystko straciłaś, a potem spotkałaś jeszcze jedną z najbardziej kontrowersyjnych osób na świecie. No, ale Loki to Loki, już nic z tym nikt nie zrobi. To naprawdę straszne, że cały świat pewnie właśnie ci się teraz zawalił, ale….- Teraz miała nastąpić ta trudniejsza część, ale chciała już uświadomić, tą małą, zapłakaną dziewczynkę.- Ale, tak jak mówiłaś już nikt, kogo znałaś nie żyje, więc… możesz teraz płakać, krzyczeć i użalać się nad sobą, ale…- Położyła Jennyfair rękę na ramieniu.- Ujmijmy to w ten sposób, nie uraź się, ale…Słonko nikogo to nie obchodzi.
Jennyfair spuściła głowę i poczuła, że Timoria lekko ściska jej ramię.
-Och…
-Hej. Spójrz na mnie. Przykro mi, że to ja muszę ci to mówić, ale taka jest prawda, na takim świecie żyjemy. Ludzi nic nie obchodzą uczucia obcych.
Dziewczyna szybko pokiwała głową i wytarła oczy wierzchem dłoni. Timoria złapała ją za ramiona i odwróciła w swoją stronę i lekko nią potrząsnęła.
-Pobudka! Czego oczekiwałaś, że ktoś tu przyjdzie i cię uściska? Tak już jest mogłabyś tu teraz leżeć z trzema złamanymi żebrami i tak nikt by się tym nie przejął.
Jennyfair znowu poczuła pieczenie gałek ocznych, wiedziała, że tak kobieta miała rację. Tak właśnie było, nikogo nie obchodziła.
-Hej! Koniec z płaczem, pokazywanie swojej słabości w niczym ci nie pomorze. Nie jesteś pierwszą, ani ostatnią osobą, która cierpi w ten sposób.
Zmusiła łzy do zniknięcia, Timoria wiedziała, co mówiła, płacz w niczym nie pomagał, sprawiał tylko, że czuła się jeszcze bardziej pusta.
-Masz rację.
Wyszeptała z rezygnacją.
-Słucham?
To nie miało zabrzmieć aż tak nieuprzejmie, ale ta dziewczyna naprawdę potwornie cicho mówiła, z trudem w ogóle coś słyszała.
-Masz rację!
Powiedziała znacznie głośniej podnosząc głowę, żeby w końcu nawiązać kontakt wzrokowy, którego tak jeszcze chwilę temu się bała, czuła, że prawda zdjęła z jej ramion, choć trochę ciężaru.
Brunetka uśmiechnęła się widząc to, wstała i jeszcze raz poklepała ją po ramieniu.
-Pamiętaj, nie pokazuj ludziom słabości i nie czekaj na innych, teraz jesteś jedyną osobą, która może ci pomóc.
Potem uśmiechnęła się jeszcze raz i wyszła, teraz były dwie możliwości, albo dziewczyna przyjmie do wiadomości fakt, że rozpacz w niczym jej nie pomoże i postara się pozbierać, albo będzie jeszcze gorzej.
No cóż, tak jak mówiła, to nie była jej działka.

                                                                       

 

                                                  *****

 

Jennyfair przez cały dzień myślała o tamtej rozmowie i miała mieszane uczucia, z jednej strony miała ochotę rzucić się z płaczem na podłogę, a z drugiej czuła, że to po pierwsze nic nie da, a po drugie jest zbędne i głupie.
Wciąż czuła ból, (bo jak tu nie czuć, jeszcze np. tydzień wcześniej o tej porze rozmawiała z rodziną), ale miała już dosyć łez i beznadziejności.
Musiała dać radę i wyciągnąć z siebie całą walkę, jaką w sobie miała.
Było już chyba dość późno, tak przynajmniej oceniała po ciemności, jaką widziała za oknem.
Właśnie leżała na wielkim znajdującym się w pokoju łóżku i starała się zasnąć, kiedy nagle usłyszała jakiś zgrzyt i skrzypienie. Szybko spojrzała w stronę, z, której dochodził dźwięk i zdusiła wrzask.
Stojąca przy naprzeciwległej ścianie półka na książki powoli przesuwała się i dzięki dobrze przyzwyczajonym do mroku oczom, była w stanie zobaczyć palce zaciśnięte a boku półki, to właśnie właściciel ręki ją przesuwał, chcąc wejść do pokoju.
Desperacko rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu czegokolwiek, czym mogłaby się bronić, ale jej oczy na nic takiego nie natrafiły. Czuła, jak jej serce przyśpiesza, kiedy półka osunęła się całkowicie i do pokoju weszła wysoka postać. Postać zaczęła powoli zbliżać się do niej, zacisnęła powieki, modląc się, żeby uznał, że śpi i zostawił ją w spokoju.
Słyszała ciche zbliżające się do niej kroki i czuła narastającą panikę.
Kto to był!?
I co tu robił!?
Czy ktoś się dowiedział!? Jak!?
Czy ją zabije?
Kroki ustały, przez chwilę myślała, że tylko to sobie wyobraziła i, że naprawdę powinna zacząć martwić się o swoje zdrowie psychiczne, kiedy poczuła na policzku zimny oddech. Czuła jak całe jej ciało sztywnieje.
A potem usłyszała krótki śmiech.
-Wiem, że nie śpisz.
Ten głos. Loki.
Na całe szczęście to on, a nie jakiś zamaskowany morderca!
Odwróciła głowę i otworzyła oczy.
Wstrząsnął nią dreszcz szoku na widok, pary intensywnie zielonych oczu, świdrujących ją, z odległości zaledwie kilku centymetrów.
Szybko usiadła, prawie uderzając się o ramę łóżka.
-C-co tu robisz?
Usiadł na skraju materaca, niedaleko niej, odwrócony w jej stronę.
-Chciałem tylko sprawdzić, jakie skutki wywołała rozmowa z Timorią.
Odgarnęła kilka kosmyków z twarzy.
-Czujesz się po tym lepiej czy gorzej?
Dlaczego się tym przejmował!? Przecież mu na niej nie zależało, prawda?
-Nie jestem pewna.
-Tak z czystej ciekawości, to, co ci powiedziała?
Powiedział nachylając się w jej stronę.
Nie mogła znać słów, kiedy tak ją obserwował, miała wrażenie, że jest w stanie zobaczyć jej duszę i wszystkie jej myśli.
Po krótkiej chwili, znowu się odezwał.
-No, cóż, mam nadzieję, że chociaż trochę ci pomogła, ponieważ mam z tobą związane plany, do, których jesteś potrzebna nie będąc emocjonalnym wrakiem.
Powoli pokiwała głową i zebrała się na odwagę, żeby zadać własne pytanie.
-Jak się tu dostałeś?
Spojrzał na nią z rozbawieniem.
-Przecież widziałaś, zauważyłem ten twój pełen lęku wyraz twarzy. Naprawdę myślałaś, że komuś udało się tu dostać, i przyszedł cię zabić?
Ciekawe, co on by pomyślał widząc w środku nocy, jakąś osobę wychodzącą zza półki z książkami i idącą w jego stronę!?
Odwróciła wzrok.
-Tak, naprawdę to chodziło mi o to, co to za przejście za półką?
Na jego twarzy pojawił się do połowy rozbawiony, do połowy zirytowany wyraz.
-Ujmijmy to w ten sposób. Odyn nie był tak, idealnie czcigodny, jak mówią! Miewał kochanki, a to jest przejście do pokoju jednej z nich.
Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
-Jestem w pokoju kochanki twojego ojca?
Jego twarz momentalnie przybrała wyraz furii.
-ON NIE JEST MOIM OJCEM!
Wrzasnął jej prosto w twarz.

 A czy, ja nie jestem twoją matką?

 
Zabrzmiało w jego głowie, przywołując jego ostatnie wspomnienie Friggi.

 
Nie jesteś.

 
Usłyszał swój własny głos, tak pozbawiony emocji…
Jak mógł jej to powiedzieć!? Przecież nigdy tak nie myślał!
Jak mógł tak okrutnie się zachować!? Dlaczego to zrobił!?
Dlaczego chciał zranić jedyną osobę, która naprawdę go kochała?
To były ostatnie słowa, jakie do niej powiedział, ostatnie słowa, jakie słyszała z jego ust. Zginęła zanim zdążył je odwołać! Nie zasłużyła na coś takiego!
Odkąd pamiętał Frigga zawsze była przy nim, zawsze mógł wszystko jej powiedzieć, uczyła go, pomagała mu, ufała, kochała go!
A ostatnią rzeczą, jaką od niego usłyszała były te okrutne słowa….
Z rozmyślań wyrwał go delikatny dotyk na ramieniu.
-Loki?
Usłyszał niepewny głos Jennyfair, która kiedy był pogrążony w myślach zbliżyła się do niego i teraz miała dłoń na jego ramieniu.
-Wszystko w porządku?
Odezwała się znowu.
Spojrzał na nią, nawet nie zdając sobie sprawy z łez na własnych policzkach.
Widząc je dziewczyna zakryła ustka dłonią, co takiego powiedziała? No, cóż, z pewnością, coś, co doprowadziło go do płaczu.
-Przepraszam, ja nie chciałam…
Zaczęła, ale uciszył ją gestem.
-To nie twoja wina, tylko moja…Tylko i wyłącznie moją..
Mówił to bardziej do siebie niż do niej.
Słysząc jego oschły, pusty głos, zbliżyła się jeszcze bardziej, tak, że teraz siedziała koło niego.
Odwrócił głowę w jej stronę i zobaczył, że dziewczyna tym razem nie patrzy na niego ze strachem ani szokiem, tylko bardziej…zatroskaniem.
Ten wyraz twarzy tek bardzo przypominał mu twarz, którą czasem miała jego matka, gdy coś mu się przytrafiło.
Widział jak Jennyfair przechyla głowę, patrząc na niego, starając się zrozumieć, o co chodzi, co mu się stało?
Wtedy, bez żadnego ostrzeżenia, zaskakując samego siebie, nagle mocno ją przytulił.
Przez chwilę nie wiedziała, co robić, ale niemal od razu lekko oddała uścisk.
Wciąż, nie miała pojęcia, o się stało, ale zapewne musiało się mu przypomnieć coś okropnego, skoro tak się zachował, najpierw ten krzyk, teraz to.
Po dłuższej chwili odsunął ją od siebie.
-Jennyfair…ja, nie powinienem na ciebie krzyczeć, ani cię straszyć, nie powinienem…chciałem tylko powiedzieć, że ja….
Co on do cholery robi!? Czy on właśnie ją przeprasza!?
Nie! Był teraz królem.
A władcy nie przepraszają.
Z prędkością światła wybiegł z pokoju zamykając za sobą przejście, i zostawiają Jennyfair siedzącą na łóżku i zastanawiającą się, co się właśnie wydarzyło?

 

 
Notka od autorki.

 
Przepraszam, że tyle mnie nie było, ale musiałam zająć się kilkoma sprawami w życiu.

Z góry przepraszam za wszelkie błędy, za jedyne usprawiedliwienie mam to, że większość tego rozdziału powstało po północy (Tak, już dawno powinnam spać.).

Pozdrawiam!

Jessica/Chiara

 

PS. Jeśli gdzieś brakuje: c, o, j, a, albo k. To bardzo przepraszam, ale niestety ostatnimi czasy mam problem z tymi klawiszami.