Jennyfair usiadła, starając się zachować spokój,
niepewnie rozglądała się do dokoła, patrząc na cztery twarze osób siedzących
koło niej. Położyła dłonie na kolanach, pod stołem, aby ukryć ich drżenie.
Fandral zaoferował jej
kielich wypełniony czymś, czego nie nazwy nie znała, ale mogła tylko
przypuszczać, że był to jakiś alkohol. Tylko uśmiechnęła się słabo.
-Dziękuje, ja nie
piję.
Powiedziała szybko, wyciągając jedną z dłoni z
pod stołu i lekko odpychając trunek.
-Wcale?
Zażartował Volstagg, spróbowała się zaśmiać, ale
wyszedł z tego tylko jakiś nieludzki, nerwowy pisk.
-Miałam na myśli alkohol.
Nigdy go nawet nie próbowała i nie zamierzała
zaczynać go pić.
-To był tylko żart.
Odezwał się znowu brodaty mężczyzna i lekko
trącił ją w ramię.
Znowu próbowała się uśmiechnąć, ale z wyrazu
twarzy Sif wnioskowała, że nie do końca jej wyszedł.
-No, więc, Ario, możemy mówić ci po imieniu?- Zapytał,
Fandral, wychylając się do przodu i opierając podbródek na pięści. Szybko
pokiwała głową.- Więc przybyłaś tu sama czy z rodziną?
Kiedy wypowiedział słowo ,,rodzina" poczuła
jakby mocno kopnął ją w brzuch, spuściła głowę.
Po chwili krępującej ciszy poczuła czyjąś dłoń
na ramieniu.
-Wszystko w porządku?
Usłyszała głos Sif.
-T-tak! Dlaczego pytasz?
Brunetka uniosła brwi w zdziwieniu, jakby to
było coś oczywistego.
-Pytam, ponieważ płaczesz.
Delikatnie dotknęła palcami policzka, już
przestawała zauważać, że płacze.
-Chodzi tylko o to, że....- Ukryła twarz w
dłoniach.- Chodzi o to, że ja nie mam rodziny.
Nie było sensu kłamać na ten temat, wiedziałaby,
że nie jest w stanie udawać osoby posiadającej wielką, szczęśliwą
rodzinę.
-Przykro mi, kiedy to się stało?
Zapytał Volstagg z troską w głosie, jednak nie
była w stanie ocenić czy na prawdę było mu przykro. A z resztą, czy ci ludzie w
ogóle znali taki termin jak ,,sprawy prywatne"!? Miała ochotę wstać i
wyjść, ale nie mogła tego zrobić, po prostu nie umiała.
Jak zawsze...
Odezwał się glos w jej głowie, znowu przypominając jej o tym jak nigdy nie umiała zrobić nic, kiedy czuła się zraniona, albo wściekła.
Odezwał się glos w jej głowie, znowu przypominając jej o tym jak nigdy nie umiała zrobić nic, kiedy czuła się zraniona, albo wściekła.
Po chwili namysłu odezwała się w końcu.
-Dwa lata temu.
Nienawidziła kłamać, ale lepiej było im nie
mówić, że jeszcze nie tak dawno miała normalne życie rodzinne. Miała nadzieję,
że przestaną zadawać pytania, szczególnie te, które w najmniejszym stopniu ich
nie dotyczyły.
-Jakim cudem Wszechojciec nic nigdy o tym nie
mówił, w końcu to byli krewni rodziny królewskiej.
Zapytała Sif przechylając głowę na bok i
świdrując Jennyfair wzrokiem.
Ze zdziwieniem odkryła, że ma już na to gotową
odpowiedź.
-Powiedzmy, że nie szczególnie przepadał za moim
ojcem.
Z ulgą zobaczyła jak z oczu Sif znika podejrzliwość
i zastępuje ją coś podobnego do współczucia.
-Musi ci być trudno, najpierw twoja rodzina,
teraz królowa i.....Loki- To ostatnie słowo powiedziała z tak dużą dawką
niechęci, że prawie się wzdrygnęła, chyba na prawdę strasznie go tu nie
cierpieli.
Tylko pokiwała głową. Niech ta rozmowa się
wreszcie zakończy!
-Ale teraz Thor przebywa w Midgardzie.
Powiedział pocieszycielskim tonem Fandral.
Na imię Thora, Jennyfair zacisnęła dłoń w pięść.
-Tak...Thor, pewnie podszebuje trochę odpoczynku po tym wszystkim.
Starała się nie okazywać negatywnych emocji, jakie odczuwała na myśl on Odynsonie.
Cała czwórka wydała się jednak dziwnie ożywiona, oczywiście to przecież ich bohater.
-Tak, zdecydowanie zasłużył!- Wykrzyknął tubalnie z dumą Volstagg wznosząc do góry swój trunek.- Najpierw ocalił Midgard przed Lokim, a teraz wszechświat przed Mrocznymi Elfami!
Do ich stołu podszedł kolejny wojownik.
-Tak! Podobno teraz w całym Svartalheimie nie ma żywej duszy! Udało mu się w końcu zakończyć istnienie tej rasy!
Potem obaj się roześmiali.
Jennyfair czuła jak się trzęsie, miała ochotę zakryć dłońmi uszy, od tego śmiechu bolała ją głowa. Czuła niepohamowaną chęć wstania i w jakiś sposób zmycia im z twarzy tych uśmieszków. Niemal czuła jak jej serce szybko uderza o żebra. Jej oczy znowu wypełniają się łzami, tym razem zdecydowanie bardziej łzami nienawiści niż bólu. Widziała, że jeszcze poruszają ustami jakby coś mówili, ale nie była w stanie nic usłyszeć, tylko ten okropny śmiech. Poczuła posmak krwi w ustach i zdała sobie sprawę jak mocno przygryzła dolną wargę. Zakręciło jej się w głowie, zacisnęła powieki błagając w myślach żeby przestali się śmiać.
-Wszystko w porządku Ario? Zrobiłaś się jakaś blada.
Usłyszała głos Sif.
Otworzyła oczy i zobaczyła, że cała grupa patrzy na nią. Przerażenie wbiło ją w krzesło, każde z nich było całkowicie pokryte krwią, ściekała im po twarzach, włosach, wsiąkała w ubrania, ale nie była to ich krew, nie miała pojęcia skąd, ale wiedziała, że jest to krew jej podobnych.
-Ario?
Potrząsnęła głową i znowu wszystko stało się normalne.
Wypuściła całe powietrze z płuc.
-Na prawdę myślicie, że one wszystkie były złe?
Zapytała cichym, lekko spanikowanym głosem.
-Kto?
Zapytał wyraźnie zbity z tropu wojownik, zdecydowanie nie był najinteligentniejszą osobą pod słońcem.
-Chodzi jej o elfy.
Powiedział Hogun, który po raz pierwszy w ciągu tej rozmowy się odezwał.
-Oczywiście! Przecież Malekith był elfem i co narobił!? To była tylko kolejna rasa potworów!
Jennyfair patrzyła na nich wzrokiem bez wyrazu. Typowa logika większości Asgardczyków: jeden jest szaleńcem, więc wszyscy to potwory! Nie chcieli przyjąć do wiadomości, że okrucieństwa, których dopuścił się Malekith nie były winą całego gatunku. Tak samo jak nie wszystkie Lodowe Olbrzymy ponoszą winę za działania Laufeya. Ale ta sama historia powtarzała się już dziesiątki razy.
-A nawet, jeśli był jakiś wyjątek, to już i tak nic się o tym nie dowiemy, przecież żaden z nich już nie żyje!
Och, jak bardzo się mylili, gdyby tylko wiedzieli, że dowód swego błędu mają tuż przed sobą...
-Tak czy inaczej, dobrze, że krew tych okropnych stworów już wsiąkła w zatęchłą ziemię Svartalfheimu! Wyginięcie tej rasy powinno się świętować!
Zrobiło jej się słabo, nie wytrzymała, wymamrotała coś o tym, że nie czuje się najlepiej, wstała prawie przewracając krzesło i zaczęła zmierzać w stronę wyjścia z sali.
Zanim tam dotarła jeden ze stojących przy drzwiach strażników lekko dotknął jej ramienia.
-Milady mam rozkaz odprowadzenia cię do twych tymczasowych komnat.
Tylko pokiwała głową i pozwoliła się przeprowadzić przez ten długi, złoty hol., Kiedy zatrzymali się przed jednymi drzwiami, po prostu je otworzył i odszedł. Weszła i rozejrzała się po pomieszczeniu.
Cały wystrój był opalizująco niebieski ze srebrnymi akcentami. Ten pokój był, no cóż....jak jakieś trzy czwarte całego jej dawnego domu.
Już nie masz tamtego domu, teraz to już tylko sterta popiołów...
Znowu ten sam głos w jej głowie.
Płacz sobie, płacz i tak nikogo to nie obejdzie, ludzie tylko się z tego śmieją!
Usiadła na łóżku, pochyliła się i złapała za głowę.
Co się z nią działo?
Co to był za głos?
I ta cała wściekłość, która coraz częściej zaczynała ją zalewać....
Jeszcze kilka dni temu mogłaby skierować to pytanie do Alseeta, wiedziała, że miałby na to jakąś logiczną i uspokajającą odpowiedź, jak zawsze.
Rozmawiali zawsze o tylu rzeczach, o wszystkich problemach, o pomysłach, albo planach, jakie mieli, chociaż zazwyczaj to Alseet mówił a Jennyfair słuchała, zawsze miała problemy z dobieraniem odpowiednich słów by wyrazić swoje myśli, czy okazywać swoje prawdziwe uczucia.
Ale przed nim nic nie mogła ukryć, jej starszy brat czytał z niej jak z otwartej księgi. Zawsze zauważał, kiedy miała jakieś zmartwienie.
Potem był Enfer, kiedy widział, że jest smutna robił tyle ile mógł zrobić nie do końca rozumiejący jeszcze świat niespełna sześciolatek, podchodził do niej i ją przytulał.
I jej rodzice dwójka osób, które od zawsze pomagały jej przejść przez tyle trudności i zawsze ją wspierała.
Cała ta czwórka znała ją na wylot i umiała jak nikt inny wejść do jej serca i głowy.
Oprócz nich po tym jak przełamała, chociaż trochę swój cichy i niepewny charakter, udało jej się zdobyć dwójkę przyjaciół.
Daylenn, która pobiła chyba rekord najszybszego mówienia na świecie. Zawsze zupełnie rekuperowała zupełny brak rozmowności Jennyfair i była skłonna do zupełnie szalonych i nieprzewidywalnych pomysłów z, których niepowodzenia potem zawsze się śmiała. I Rundleer, który zawsze wymyślał jej najróżniejsze ksywki i żartobliwie ciągnął ją za warkocz i opowiadał żarty, których prawie nigdy nie widziała sensu, ale udawało mu się często doprowadzić ją do cichego chichotu.
Zależało jej na nich wszystkich.
I wszystkich ich straciła, na zawsze.
W przyszłości widziała tylko pustkę i jedną wielką niewiadomą.
Z westchnieniem zsunęła ze stóp buty, podciągnęła kolana pod brodę i zaczęła się kołysać w przód i w tył, w przód i w tył...
Właściwie, dlaczego to robiła?
Wstała i podeszła do okna, przyzwyczaiła się już do tego światła, jej okno wychodziło na ogrody, były piękne. Pełne niesamowitych roślin, których nigdy nawet nie widziała.
Usłyszała pukanie do drzwi.
-Proszę!
Powiedziała szybko i odwróciła się w stronę drzwi. Do pokoju weszła jakaś młoda dziewczyna była chyba nawet młodsza od Jennyfair, ale i tak trochę od niej wyższa. Miała krótkie rude włosy i przyjazne brązowe, przyjazne oczy. W rękach trzymała tacę z czymś, co najprawdopodobniej było jedzeniem i wodą.
-Wybacz, jeśli przeszkadzam Milady, ale dostałam rozkaz przyniesienia ci tego.
Powiedziała dziewczyna stawiając tacę na stoliku obok łóżka.
Jennyfair zmusiła się do lekkiego uśmiechu.
-Nie przeszkadzasz i proszę mów mi po prostu, Je...Aria!
Szybko się poprawiła zanim wypowiedziała swoje prawdziwe imię.
Rudowłosa uśmiechnęła się nerwowo i skinęła głową.
-Czy mogę jeszcze jakoś pomóc?
Jennyfair szybko się namyśliła.
-Tak, czy mogłabyś przynieść mi jakąś książkę o Midgardzie?
Skoro miała udawać, że tam mieszkała to chyba lepiej żeby coś więcej o tym miejscu wiedziała.
-Oczywiście.
Powiedziała dziewczyna, lekko pokłoniła się i wyszła.
Ciekawe czy wszyscy w Asgardzie mieli taką służbę? Czy może tylko ci bogatsi.
Nie minął kwadrans a ruda służka wróciła z trzema książkami.
-Proszę, to udało mi się znaleźć w bibliotece.
Jennyfair uśmiechnęła się trochę szerzej.
-Dziękuje... jak masz na imię?
Dziewczyna wyglądała na zbitą z tropu, zapewne zazwyczaj nikogo nie obchodziło jej imię.
-Fantine, Mila...Ario.
Jej pseudo imię zabrzmiało w ustach Fantine nienaturalnie jakby od dawna do nikogo nie mówiła po imieniu.
-Och, i bardzo mi przykro z powodu twojej rodziny.
Jennyfair zmarszczyła brwi. Powiedziała rodziny zamiast królowej. Jakby wiedziała.... Może gdzieś usłyszała?
-Skąd wiesz....
Policzki dziewczyny zapłonęły rumieńcem.
-Przepraszam! Plotki wśród służby szybko się rozchodzą...
Wyglądała jakby bała się wybuchu gniewu. Jennyfair zauważyła, że Fantine zachowuje się zupełnie tak jak ona przy Lokim.
-Nie ma problemu. Mam jeszcze tylko jedną prośbę.
Uśmiech Fantine powrócił.
-Tak?
-Jak zapewne wiesz długo mnie tu nie było, właściwie to prawie nigdy, więc...mogłabyś objaśnić mi kilka pojęć?
Zapytała nerwowo bawiąc się palcami.
Służka żywo pokiwała głową.
-Oczywiście!
I tak Jennyfair spędziła większość dnia zasypując dziewczynę pytaniami na, które ta bez najmniejszego problemu (ponieważ dla niej były to pojęcia proste i jasne) odpowiadała.
-Tak...Thor, pewnie podszebuje trochę odpoczynku po tym wszystkim.
Starała się nie okazywać negatywnych emocji, jakie odczuwała na myśl on Odynsonie.
Cała czwórka wydała się jednak dziwnie ożywiona, oczywiście to przecież ich bohater.
-Tak, zdecydowanie zasłużył!- Wykrzyknął tubalnie z dumą Volstagg wznosząc do góry swój trunek.- Najpierw ocalił Midgard przed Lokim, a teraz wszechświat przed Mrocznymi Elfami!
Do ich stołu podszedł kolejny wojownik.
-Tak! Podobno teraz w całym Svartalheimie nie ma żywej duszy! Udało mu się w końcu zakończyć istnienie tej rasy!
Potem obaj się roześmiali.
Jennyfair czuła jak się trzęsie, miała ochotę zakryć dłońmi uszy, od tego śmiechu bolała ją głowa. Czuła niepohamowaną chęć wstania i w jakiś sposób zmycia im z twarzy tych uśmieszków. Niemal czuła jak jej serce szybko uderza o żebra. Jej oczy znowu wypełniają się łzami, tym razem zdecydowanie bardziej łzami nienawiści niż bólu. Widziała, że jeszcze poruszają ustami jakby coś mówili, ale nie była w stanie nic usłyszeć, tylko ten okropny śmiech. Poczuła posmak krwi w ustach i zdała sobie sprawę jak mocno przygryzła dolną wargę. Zakręciło jej się w głowie, zacisnęła powieki błagając w myślach żeby przestali się śmiać.
-Wszystko w porządku Ario? Zrobiłaś się jakaś blada.
Usłyszała głos Sif.
Otworzyła oczy i zobaczyła, że cała grupa patrzy na nią. Przerażenie wbiło ją w krzesło, każde z nich było całkowicie pokryte krwią, ściekała im po twarzach, włosach, wsiąkała w ubrania, ale nie była to ich krew, nie miała pojęcia skąd, ale wiedziała, że jest to krew jej podobnych.
-Ario?
Potrząsnęła głową i znowu wszystko stało się normalne.
Wypuściła całe powietrze z płuc.
-Na prawdę myślicie, że one wszystkie były złe?
Zapytała cichym, lekko spanikowanym głosem.
-Kto?
Zapytał wyraźnie zbity z tropu wojownik, zdecydowanie nie był najinteligentniejszą osobą pod słońcem.
-Chodzi jej o elfy.
Powiedział Hogun, który po raz pierwszy w ciągu tej rozmowy się odezwał.
-Oczywiście! Przecież Malekith był elfem i co narobił!? To była tylko kolejna rasa potworów!
Jennyfair patrzyła na nich wzrokiem bez wyrazu. Typowa logika większości Asgardczyków: jeden jest szaleńcem, więc wszyscy to potwory! Nie chcieli przyjąć do wiadomości, że okrucieństwa, których dopuścił się Malekith nie były winą całego gatunku. Tak samo jak nie wszystkie Lodowe Olbrzymy ponoszą winę za działania Laufeya. Ale ta sama historia powtarzała się już dziesiątki razy.
-A nawet, jeśli był jakiś wyjątek, to już i tak nic się o tym nie dowiemy, przecież żaden z nich już nie żyje!
Och, jak bardzo się mylili, gdyby tylko wiedzieli, że dowód swego błędu mają tuż przed sobą...
-Tak czy inaczej, dobrze, że krew tych okropnych stworów już wsiąkła w zatęchłą ziemię Svartalfheimu! Wyginięcie tej rasy powinno się świętować!
Zrobiło jej się słabo, nie wytrzymała, wymamrotała coś o tym, że nie czuje się najlepiej, wstała prawie przewracając krzesło i zaczęła zmierzać w stronę wyjścia z sali.
Zanim tam dotarła jeden ze stojących przy drzwiach strażników lekko dotknął jej ramienia.
-Milady mam rozkaz odprowadzenia cię do twych tymczasowych komnat.
Tylko pokiwała głową i pozwoliła się przeprowadzić przez ten długi, złoty hol., Kiedy zatrzymali się przed jednymi drzwiami, po prostu je otworzył i odszedł. Weszła i rozejrzała się po pomieszczeniu.
Cały wystrój był opalizująco niebieski ze srebrnymi akcentami. Ten pokój był, no cóż....jak jakieś trzy czwarte całego jej dawnego domu.
Już nie masz tamtego domu, teraz to już tylko sterta popiołów...
Znowu ten sam głos w jej głowie.
Płacz sobie, płacz i tak nikogo to nie obejdzie, ludzie tylko się z tego śmieją!
Usiadła na łóżku, pochyliła się i złapała za głowę.
Co się z nią działo?
Co to był za głos?
I ta cała wściekłość, która coraz częściej zaczynała ją zalewać....
Jeszcze kilka dni temu mogłaby skierować to pytanie do Alseeta, wiedziała, że miałby na to jakąś logiczną i uspokajającą odpowiedź, jak zawsze.
Rozmawiali zawsze o tylu rzeczach, o wszystkich problemach, o pomysłach, albo planach, jakie mieli, chociaż zazwyczaj to Alseet mówił a Jennyfair słuchała, zawsze miała problemy z dobieraniem odpowiednich słów by wyrazić swoje myśli, czy okazywać swoje prawdziwe uczucia.
Ale przed nim nic nie mogła ukryć, jej starszy brat czytał z niej jak z otwartej księgi. Zawsze zauważał, kiedy miała jakieś zmartwienie.
Potem był Enfer, kiedy widział, że jest smutna robił tyle ile mógł zrobić nie do końca rozumiejący jeszcze świat niespełna sześciolatek, podchodził do niej i ją przytulał.
I jej rodzice dwójka osób, które od zawsze pomagały jej przejść przez tyle trudności i zawsze ją wspierała.
Cała ta czwórka znała ją na wylot i umiała jak nikt inny wejść do jej serca i głowy.
Oprócz nich po tym jak przełamała, chociaż trochę swój cichy i niepewny charakter, udało jej się zdobyć dwójkę przyjaciół.
Daylenn, która pobiła chyba rekord najszybszego mówienia na świecie. Zawsze zupełnie rekuperowała zupełny brak rozmowności Jennyfair i była skłonna do zupełnie szalonych i nieprzewidywalnych pomysłów z, których niepowodzenia potem zawsze się śmiała. I Rundleer, który zawsze wymyślał jej najróżniejsze ksywki i żartobliwie ciągnął ją za warkocz i opowiadał żarty, których prawie nigdy nie widziała sensu, ale udawało mu się często doprowadzić ją do cichego chichotu.
Zależało jej na nich wszystkich.
I wszystkich ich straciła, na zawsze.
W przyszłości widziała tylko pustkę i jedną wielką niewiadomą.
Z westchnieniem zsunęła ze stóp buty, podciągnęła kolana pod brodę i zaczęła się kołysać w przód i w tył, w przód i w tył...
Właściwie, dlaczego to robiła?
Wstała i podeszła do okna, przyzwyczaiła się już do tego światła, jej okno wychodziło na ogrody, były piękne. Pełne niesamowitych roślin, których nigdy nawet nie widziała.
Usłyszała pukanie do drzwi.
-Proszę!
Powiedziała szybko i odwróciła się w stronę drzwi. Do pokoju weszła jakaś młoda dziewczyna była chyba nawet młodsza od Jennyfair, ale i tak trochę od niej wyższa. Miała krótkie rude włosy i przyjazne brązowe, przyjazne oczy. W rękach trzymała tacę z czymś, co najprawdopodobniej było jedzeniem i wodą.
-Wybacz, jeśli przeszkadzam Milady, ale dostałam rozkaz przyniesienia ci tego.
Powiedziała dziewczyna stawiając tacę na stoliku obok łóżka.
Jennyfair zmusiła się do lekkiego uśmiechu.
-Nie przeszkadzasz i proszę mów mi po prostu, Je...Aria!
Szybko się poprawiła zanim wypowiedziała swoje prawdziwe imię.
Rudowłosa uśmiechnęła się nerwowo i skinęła głową.
-Czy mogę jeszcze jakoś pomóc?
Jennyfair szybko się namyśliła.
-Tak, czy mogłabyś przynieść mi jakąś książkę o Midgardzie?
Skoro miała udawać, że tam mieszkała to chyba lepiej żeby coś więcej o tym miejscu wiedziała.
-Oczywiście.
Powiedziała dziewczyna, lekko pokłoniła się i wyszła.
Ciekawe czy wszyscy w Asgardzie mieli taką służbę? Czy może tylko ci bogatsi.
Nie minął kwadrans a ruda służka wróciła z trzema książkami.
-Proszę, to udało mi się znaleźć w bibliotece.
Jennyfair uśmiechnęła się trochę szerzej.
-Dziękuje... jak masz na imię?
Dziewczyna wyglądała na zbitą z tropu, zapewne zazwyczaj nikogo nie obchodziło jej imię.
-Fantine, Mila...Ario.
Jej pseudo imię zabrzmiało w ustach Fantine nienaturalnie jakby od dawna do nikogo nie mówiła po imieniu.
-Och, i bardzo mi przykro z powodu twojej rodziny.
Jennyfair zmarszczyła brwi. Powiedziała rodziny zamiast królowej. Jakby wiedziała.... Może gdzieś usłyszała?
-Skąd wiesz....
Policzki dziewczyny zapłonęły rumieńcem.
-Przepraszam! Plotki wśród służby szybko się rozchodzą...
Wyglądała jakby bała się wybuchu gniewu. Jennyfair zauważyła, że Fantine zachowuje się zupełnie tak jak ona przy Lokim.
-Nie ma problemu. Mam jeszcze tylko jedną prośbę.
Uśmiech Fantine powrócił.
-Tak?
-Jak zapewne wiesz długo mnie tu nie było, właściwie to prawie nigdy, więc...mogłabyś objaśnić mi kilka pojęć?
Zapytała nerwowo bawiąc się palcami.
Służka żywo pokiwała głową.
-Oczywiście!
I tak Jennyfair spędziła większość dnia zasypując dziewczynę pytaniami na, które ta bez najmniejszego problemu (ponieważ dla niej były to pojęcia proste i jasne) odpowiadała.
Notka od autorki:
Przepraszam za brak Lokiego w tym rozdziale, ale po prostu.....no dobra nie mam wymówek! ;-)
Pozdrawiam!
Chiara/Jessica
Przepraszam za brak Lokiego w tym rozdziale, ale po prostu.....no dobra nie mam wymówek! ;-)
Pozdrawiam!
Chiara/Jessica
Zdarzają się błędy interpunkcyjne i ortograficzne i to dość poważne... Mam nadzieję, że to tylko roztargnienie,
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o fabułę rozdziału, to nie mogę narzekać, bardzo fajnie jest to wszystko opisane. Jeszcze nie wiem, co mam myśleć o głównej bohaterce, mam nadzieję, że to nie jest Mary Sue... Bo bardzo mnie to zraża.
Pozdrawiam i czekam na następny!
Rozdział ciekawy, choć rzeczywiście brak Lokiego bardzo mi przeszkadzał. Rozumiem, że nie może pojawiać się w każdym, więc będę oczekiwała go z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńszkoda mi Jennyfair.. bardzo przeżywa utratę rodziny... wyobrażam sobie co czuje.
Życzę dalszej weny i pozdrawiam.